Szczerze mówiac, pisanie recenzji do takiej gry
jak The Curse of Monkey Island (Przekleństwo Małpiej Wyspy), to wielka
przyjemność. Jest to już trzecia część przygód Guybrusha Threepwooda. Grę
wykonano na naprawdę wysokim poziomie, mocna fabuła i pełno humoru. Oczywiście
do dobrej zabawy wymagana jest znajomość języka angielskiego, gdyż mimo, że to
dobry produkt, z serii gier, które dominowały w pierwszej połowie lat 90-tych
ubiegłego wieku, nie doczekał się polskiej edycji (zresztą jak wszystkie
produkty LA). A szkoda, gdyż LucasArts wie jak zapewnić dobrą zabawę graczom.
Recenzję zacznijmy od ...
... fabuła.
A tutaj będzie się dużo działo. Oczywiści na początku możemy wybrać czy chcemy
grać na łatwiejszym poziomie z mniejszą ilością zagadeg, czy na trudniejszym. Na
początku, spotykamy naszego bohatera, Guybrusha Threepwooda, dryfującego w samochodziku z wesołego miasteczka (gdzie go pozostawiliśmy w części II), gdzieś
na Karaibach w okolicy Małpiej Wyspy (Monkey Island), piszącego pamiętnik.
Humoru już nie brakuje na samym początku gry. Kiedy nasz bohater pisząc marzy o jedzeniu ono przepływa obok niego. W dodatku są to wymieniane przez niego
rzeczy. A kiedy zastanawia się, czy spotka jesze swoja ukochaną Elein Marley,
dostaje się pomiędzy ogień krzyżowy pomiędzy odwiecznym wrogiem LeChuck'iem a ukochaną. Ci co znają Guybrusha, mogą się spodziewać się tego, że on od razu
narozrabia. I tak: przyczynił się do wybuchu Voodoo Cannonball, a uciekając z tonącego statku bierze przeklęty pierścień, który wręcza ukochanej. I tak Elein
zamienia się w złoty posąg. Który notabene zostawia be opieki na plaży. I tu
zaczyna się wielka przygoda, której celem jest odzyskanie i zdjęcie klątwy z ukochanej. Od Voodoo Lady dowiaduje się, że aby ją odczarować, musi zdobyć
diamentowy pierścień, który znajduje się na Blood Island. Do tego będą mu
potrzebne trzy rzeczy: mapa - którą ma pewien jegomość na plecach, statek oraz
załoga - czyli po prostu zwerbowanie trzech gości, mierząc się z nimi w ich
ulubionych konkurencjach (mi najbardziej podobał się pojedynek na bandżo.
Ciekawe co powiecie na ten fragment rozmowy Voodoo Lady z Guybrushem:
Guybrush: - Musisz popłynąć! Jesteś moją jedyną nadzieją!
Voodoo Lady: - Nie Guybrush. Jest jeszcze ktoś.
Jeśli Pomyśleliście o Gwiezdnych Wojnach, to macie rację. W grach przygodowych
LucasArts często są nawiązania do różnych innych tematów (wspomnianych już
Gwiezdnych Wojen oraz Indiana Jonesa, czy do Monkey Island w innych grach).
Podoba mi się też wcześniejszy tekst z tej rozmowy. Kiedy ona odmówiła, Guybrush
zapytał: - To kto w tej grze będzie jedyną żeńską postacią. Jeżeli będziemy się
dokładnie rozglądać, możemy zauważyć wiele ciekawych elementów, (np. zegar w rauszu, który czerpie czas z zegara naszego komputera, wybijający rzeczywiste
godziny), czy elementy pochodzące z innych gier czy filmów.
Tak się właśnie kształtuje fabuła gry od klątwy, po długą podróż na Blood Island
i uratowania ukochanej Elein. W grze czeka nas tyle różnorakich sytuacji, że nie
jestem w stanie o wszystkich napisać. Zresztą szkoda psuć zabawy tym co podejmą
się wyzwania zagrać w The Curse of Monkey Island. Jeśli chodzi o rodzaj ...
rozgrywki...
to jest to typowa gra przygodowa, gdzie poruszamy się i wykonujemy różne
czynności za pomocą myszki. Po naciśnięciu lewego przycisku na jakimś
przedmiocie lub postaci mamy do wyboru; zabranie jego, obejrzenia jego lub
rozpoczęcie dialogu. W przypadku rozmów, musimy wybierać nasze kwestie z kilku
podanych możliwości. Przedmioty nosimy w skrzynce (chociaż wkładamy do
obszernych portek), do której dostęp mamy po naciśnięciu prawego guzika myszy.
Tam możemy je przeglądać lub odpowiednio łączyć je ze sobą.
W grze oprócz dialogów prowadzimy różnorakie pojedynki. Oprócz typowych salw
armatnich z burt statku w statek przeciwnika, mamy też pojedynki na szable.
Pojedynek wygląda następująco: my albo przeciwnik wypowiadamy jakiś tekst, a druga strona musi nam dogadać. Jeśli to zrobi lub wypowie teks na który
przeciwnik nie da odpowiedniej odpowiedzi, to zwycięstwo przechla sie na naszą
stronę. jesli zrobimy to kilka razy, wygrywamy. Mówią wprost, pojedynek słowny.
Muzyka
W grze cały czas będzie nam towarzyszyć wysokiej jakości muzyka autorstwa
Michaela Landa. Co ważne mamy tu tematy z poprzedniej części, które wreszcie
możemy wysłuchać w pełnej okazałości, a nie jako utwory MIDI. Oczywiście dzięki
starej a sprawdzonej technologii iMUSE, dynamiczność muzyki bedzie dopasowywać
się do akcji. Duże brawa dla opracowania przejść pomiędzy tematami, które
następują bezkonfliktowo (wręcz się ich nie wyczuwa). Wzorowo dopracowane jest
też oprawa dźwiękowa. Odgłosy wysokiej jakość, a wszystkie kwestie postaci można
wysłuchać, a nie czytać jak to bywało kiedyś. Oczywiście dla słabiej znających
język dano opcję pokazywania tekstów.
Grafika
Od poprzedniej gry przygodowej wydanej przez LucasArts minęło około pięciu lat. W ciągu tych lat, wykorzystana tu ponownie technologia SCUMM (Script Creation
Utility for Maniac Mansion), ewoluowała. Mamy tu wysokie jakości grafikę w rozdzielczości 640x480. Wszystko jest rysowane ręcznie, nawet postacie, które
są świetnie animowane. Gra jest bogata w piękne obrazy. Jest to chyba jedyna gra
do której do tej pory nie znalazłem żadnych poprawek, gdyż nie są potrzebne. LucasArts udowodnił, że
epoka tego typu gier jeszcze nie minęła, lecz brak po prostu ambicji
współczesnym twórcom.
Ocena
Tą świetnie zrealizowaną, pełna humoru grę polecam wszystkim, którzy znają
choć na średnim poziomie angielski. Gra wymaga myślenia odwdzięczając się dobrą,
na wysokim poziomie zabawą. Ja wiem jedno, to co najwspanialsze było
na początku ery PeCetów w domach, to były przygodówki. W dodatku jeśli
pochodziły one od LucasArts, to naprawdę warto im poświęcić trochę czasu. Ja
czekam na więcej.
Na koniec pozdrawiam wszystkich piratów, szczególnie tych pokroju Guybrusah
Threepwooda. Ahoj. Niech pomyślne wiatry wypchną nas w wir kolejnych, licznych
przygód.