MARSite on-line | Star Wars Republic Commando
  -[ MARSite on-line ]-  

[Oficjalna strona gry Star Wars Republic Commando]


 
  Recenzja gry Star Wars: Republic Commando
 
 

Łomot metalowych stóp dobiega zaraz zza rogu. Przyklejasz się do ściany, reszta twojego oddziału chowa się za stojącymi tu i ówdzie skrzyniami i beczkami. W absolutnej ciszy wykonujesz trzy proste gesty - snajper za barykadę, grenadier obok niego, strzelec wsparcia po przeciwnej stronie aby wziąć wroga w krzyżowy ogień. Podczas, gdy w słuchawkach słyszysz potwierdzenia rozkazu, a żołnierze zajmują wyznaczone pozycje, ty szukasz przy pasie właściwego granatu. Soniczny, odłamkowy, czy może... tak, EMP przyda się tu najlepiej. Kucasz za rogiem, twój zmodyfikowany karabin DC-17m wycelowany w narastający klekot nadciągających robotów. W końcu wróg wypada prosto w waszą pułapkę. Pierwszy z blaszaków pada, ścięty snajperskim pociskiem, resztę podmuch moździeża rozrywa na kawałki, twój granat dopełnia dzieła zniszczenia zakłócając obwody drugiego oddziału, oślepione roboty kosi połączony ogień czterech karabinów. Na chwilę zapada cisza. Twój oddział biegnie dalej, w międzyczasie notujesz, że jednak te kilka strzałów oddanych na ślepo przez wroga przed chwilą dosięgło celu, jeden z żołnierzy kuleje od niegroźnego postrzału.
Zajęty tą myślą za następnym załomem korytarza wpadasz na samotnego wartownika. Odruchy biorą górę, szybki cios ostrzem schowanym w opancerzonej rękawicy i robot ląduje z łomotem na ziemi, plamiąc przy okazji wizjer twojego hełmu płynem z rozerwanej hydrauliki. Żaden problem dla antystatycznej wycieraczki. Podczas gdy zraniony podwładny korzysta z uzdrawiającej stacji medycznej umieszczonej na ścianie, reszta oddziału przygotowuje się do sforsowania pancernych drzwi. Jeden z komandosów już umieszcza ładunek wybuchowy w zamku. "Kiedy tylko będziesz miał ochotę, Szefie" słyszysz i widzisz, jak trójka podkomendnych kryje się za framugami, szykując się do szturmu na następne pomieszczenie. Naciskasz więc guzik detonatora i podziwiasz kunszt swojego oddziałowego sapera. Gdy przestaje ci piszczeć w uszach i zaczynasz widzieć coś poprzez kłęby dymu słyszysz jego zatroskane pytanie: "Nie za mały ładunek?" Akurat...
Na rozmowy nie ma czasu, oddział uskrzydlonych geoonozjańskich wartowników ze skrzekiem wysypuje się przez resztki wrót wprost pod lufy waszych karabinów. Walka, czy raczej masakra, jest krótka. Po chwili można ruszać dalej. Korytarz rozszerza się, na końcu jest winda. Windą coś jedzie. Coś bardzo dużego. Coś bardzo, bardzo, bardzo dużego. Szybko montujesz na lufie swojego DC moduł moździeżowy, jednocześnie wydając kolejne rozkazy. Oddział rozsypuje się, zajmując osłonięte pozycje do prowadzenia ostrzału. Zamieracie w bezruchu, celowniki skierowane na śluzę windy. Która powoli zaczyna się otwierać...

***

Star Wars Republic Commando jest kolejną grą z serii FPP, która została doprawiona do smaku elementami strategii i zespołowego działania. Opowieść jest niezbyt skomplikowana - cztery klony, tworzące mały, niezależny oddział zostały specjalnie wyhodowane i przeszkolone do zadań specjalnych, akcji sabotażowych, szpiegowskich, poszukiwawczych. Nie przeznaczone są na front, tylko na tyły linii wroga, gdzie w sposób możliwie szybki i niewykryty wykonają każde zadanie. Są najlepsi z najlepszych i w pewien sposób... inni od reszty klonów...

Poznajcie Bossa, Fixera, Seva i Scorcha. To Oddział Delta, który poprowadzicie przez grę jako Boss.

Boss, dowódca oddziału to prawdziwa, surowa kopia Jango Fetta, nie tracący czasu na pogawędki, skupiony na misji. Zastępca Fixer to jego godny następca, poważny, karny i krzywo patrzący na indywidualizm pozostałej dwójki kompanii. Sev i Scorch to inna para kaloszy. Pierwszy to ponurak z bardzo czarnym poczuciem humoru, uwielbiający swoją robotę i wyrażający zawsze nadzieję, że wróg nie będzie się poddawał. Drugi to oddziałowy wesołek, żartujący ze wszystkiego i wszystkich, lekko rozkojarzony i roztrzepany (co raczej nie powinno być cechami dominującymi u wyszkolonego sapera) oraz doprowadzający Fixera do pasji swoim wykłócaniem się z Sev'em o liczbę powalonych przeciwników. Mimo swych różnych osobowości, co jest swoistym ewenementem wśród identycznych klonów, tworzą oddział perfekcyjny, rozumiejący się bez słów, uzupełniający się i współdziałający jak jeden organizm. Przed nimi pierwsza misja bojowa, a jest nią Bitwa o Geonosis, Wojny Klonów, godzina 0. Kanonierki niosące Anakina, Obi-Wana, Padme i resztę Jedi wraz z pierwszą grupą uderzeniową Klonów właśnie nikną w oddali. Na monumentalnej Arenie widać dymiące zgliszcza bojowych maszyn, wszędzie słychać wymianę ognia między Klonami a Geonosianami i ich armią robotów. Po lewej maszeruje ATTE, nad głową przelatuje kanonierka. Gra się rozpoczyna.

Przed wami trzy kampanie. Są one dość luźno powiązane ze sobą głównym wątkiem gry i rozgrywają się wręcz na przestrzeni paru lat w ciągu Wojen Klonów, a w miarę ich przechodzenia będzie się poznawało jeden z paskudnych planów wojennych Separatystów.
Początek odchodzi nieco od konwencji dotychczasowych gier z serii Star Wars. Nie uświadczymy tu słynnych żółtych liter początkowych, nie ma słynnego ciągu wprowadzającego tekstu, sunącego na tle rozgwieżdżonego kosmosu do wtóru znanego na pamięć tematu głównego. Zamiast tego doświadczamy quasi interaktywnej reminiscencji z narodzin naszego głównego bohatera - klona RC-1138 "Bossa". Widzimy, jak zostaje wyhodowany, szkolony, przygotowywany. Taki początek ma niejaki sens. Jest prosty, surowy, żołnierski, a tematyka całej gry nie nastraja raczej radośnie i optymistycznie, jak temat wprowadzający. Chociaż przyznam się, że bardzo chętnie zobaczyłbym w miejscu intra pierwszy zwiastun gry sprzed dwóch lat...
Niestety sama gra jest bardzo krótka. wszystkie trzy epizody da się ukończyć spokojnie w 11 - 12 godzin na średnim poziomie trudności (a kolega skończył w 9). Rekompensuje to jednak trochę sama rozgrywka, która jest bardzo ciekawa i intensywna.

Dzięki silnie zmodyfikowanemu silnikowi Unreal II i fizyce KARMA stworzono przekonujący i naprawdę ładnie wykonany świat gry. Zapylone i pogrążone w mroku jaskiniowe korytarze Spire'u Geonosian, chłodne i zaprojektowane w klinicznej bieli korytarze republikańskiego krążownika i na koniec zawieszone na konarach gigantycznych drzew miasta Wookiech - każdy z etapów został wręcz bezbłędnie zaprojektowany i ocieka czystym klimatem Star Wars. Penetrując Geonosis niemalże słychać szczęk składającej zastępy droidów maszynerii, odwiedzimy też Core Ship, na krążowniku czeka na nas parę niespodzianek (ciekawe, czy uda wam się znaleźć... ale nie będę zdradzał za wiele. W końcu bardziej cywilizowane czasy już się skończyły... ;) ) a Kashyyyk By Night urzeka szumem zieleni, rzucającej cieliste cienie oraz ciepłą grą świateł miasta nocą.
Efekty graficzne może nie oszałamiają swoim rozmachem, są jednak obecne i upiększają dodatkowo poziomy (jak chropowatość powierzchni, czy deszcz kropiący na wizjer hełmu). KARMA pozwoliła na bardzo dokładne odwzorowanie trafień u przeciwników. W tej grze można naprawdę odstrzelić rękę lub nogę robota czy też przestrzelić zbiornik z gazem na plecach Trandoshana. Nie wspominając o zaletach taktycznych takich działań - po usunięciu ręki z emiterem pola u Super Battle Droida nie może się on już bronić w ten sposób przed ostrzałem. W podobny sposób Trandoshanie tracą od ciosów czy strzałów swe maski, czy inne elementy wyposażenia.
Republic Commando czerpie garściami pomysły z innych znanych tytułów, najwięcej jednak inspiracji pochodzi ze wspaniałej gry Halo. W RC mamy podobny system walki wręcz oraz regenerujące się pole ochronne, otaczające pancerze naszych żołnierzy. Samo sterowanie podwładnymi jest jednak bardzo nowatorskie i zarazem niezwykle łatwe i oparte na holograficznym obrazowaniu pola bitwy. W każdym miejscu, gdzie komandosi mogą wykonać jakąś pożyteczną akcję pojawi się holograficzna sylwetka klona tą czynność wykonującego. Wystarczy wtedy zatwierdzić propozycję i członek oddziału karnie wykona rozkaz. A możliwości jest sporo - żołnierze mogą zająć pozycje snajperskie, mogą rzucać granatami zza przeszkód, mogą zająć miejsca w wieżyczkach laserowych, zakładać pułapki, łamać kody w komputerach i tak dalej. Oczywiście wszystkie te czynności można wykonywać i samemu, jednak zawsze lepiej jest wysłać członka oddziału i osłaniać go ogniem. W sytuacji krytycznej podwładni zamieniają się też w sanitariuszy, jako że dzięki pancerzom potencjalnie śmiertelne strzały zaledwie ogłuszają poszkodowanego i można go ocucić skondensowanym strzałem z przenośnego reanimatora. Jako, że często oglądać będziecie sufit z dość niewygodnej pozycji leżącej po przyjęciu na klatę pocisku burzącego, okazuje się to bardzo dobrym pomysłem.
Dodatkowo można jeszcze sterować zachowaniem podwładnych w szeregu, polecając im formację ataku, podążania za sobą czy też zabezpieczenia wskazanego punktu. Wszystkim rozkazom towarzyszą odpowiednie gesty, co naprawdę pozwala poczuć się, jak prawdziwemu dowódcy grupy specjalnej. I nic dziwnego. Twórcy gry korzystali cały czas z pomocy i rad doświadczonego członka takiego oddziału. Całość sterowania jest połączona z interfejsem w hełmie Bossa. Interfejs wyposażony jest również w tryb wzmacniania światła oraz tryb taktyczny, dzięki któremu możemy łatwiej orientować się w sytuacji na polu bitwy.

Po przebrnięciu początkowych etapów gra zaczyna się naprawdę rozkręcać. Zaczynają pojawiać się potężnie opancerzeni przeciwnicy, lepiej uzbrojeni, w dużych grupach. Czasem bywa naprawdę ciężko, zwłaszcza że amunicja specjalistyczna lubi szybko się kończyć. Podczas rozgrywki nie sposób się nudzić. Prawie cały czas panuje olbrzymia zadyma, wrogowie wysypują się całymi zastępami strzelając na wszystkie strony świata. Praktycznie do samego końca gry nie ma chwili oddechu, ale w końcu są to wojny, i to nie byle jakie, tylko Wojny Klonów w całej swej krasie. Na swej drodze spotkamy wiele różnych przeciwników, od latających robotów zwiadowczych (zakłócających naszą elektronikę i próbujących w tym samym czasie przewiercić się przez nasz wizjer) poprzez skrzydlate drony Geonosianów, zwykłe droidy bojowe, Super Battle Droidy (a twarde z nich bydlaki) aż po chronione polem Droideki i prawdziwy pancerny koszmar: Advanced Dwarf Droid. Dodatkowo mamy możliwość spotkać się oko w oko z głównym złym z Epizodu III: Generałem Grievousem i jego zabójczymi ochroniarzami. Misje, jakie przyjdzie nam wykonywać też są rozmaite - zabójstwa, poszukiwania zaginionych, infiltracja, sabotaż, zwiad. Podczas każdej z nich przyda się wyposażenie komandosa.
A żołnierz to broń. Na potrzeby Odziału Delta stworzono nowe, eksperymentalne uzbrojenie modułowe. Do specjalnie zmodyfikowanego karabinu blasterowego DC-17m dołączać można wedle potrzeby moździeż lub karabin snajperski. Całości podstawowego uzbrojenia dopełniają granaty oraz pistolet przyboczny. Resztę sprzętu należy dosztukować po drodze, a trochę tego jest, jak chociażby uzbrojenie Trandoshan, czy Wookiech (ze słynną kuszą na czele). Dodatkowo co jakiś czas można skorzystać z rozstawionych tu i ówdzie wieżyczek laserowych lub rakietowych.

Wspomniana już strategiczno - taktyczna kwintesencja gry łączy się nieodmiennie ze skryptami. Za każdym razem, gdy napotyka się na punkty, w których można rozstawić komandosów, można być pewnym, że zaraz napotka się grupę nadciągających wrogów, których się w ów "taktyczny" sposób pokona, po czym potruchta się za róg do kolejnego "taktycznego" punktu gry. Niestety nie sposób oprzeć się wrażeniu, że gra jest trochę zbyt liniowa i prowadzi nas od potyczki do potyczki. Trochę lepiej jest w momentach, gdy zostajemy sami i musimy ponownie spotkać się z oddziałem. Dodatkowo od czasu do czasu pojawiają się alternatywne metody pokonania przeciwników, lub przemyślnie skonstruowane potyczki z wrogiem, jednak momenty takie są naprawdę rzadkie. Kolejnym małym mankamentem gry jest dla mnie rozmieszczanie za każdym rogiem stacji Bacta z niewyczerpanymi jej zasobami. Przez to gra staje się niestety zwykłą strzelanką , ponieważ nie trzeba liczyć się ze stratami w oddziale i co chwila można się uzdrawiać tyle razy, ile się to żywnie podoba. Zapewne ograniczenie możliwości leczenia uczyniłoby grę znacznie trudniejszą i zmusiło by do planowania kolejnych ataków.
A.I. nie jest niczym specjalnym. Przeciwnicy wykonują standardowe uniki, chowają się za skrzyniami czy kucają, co tylko trochę utrudnia ich wyeliminowanie. Za to sztuczna inteligencja komandosów została napisana bardzo dobrze, nawet pozostawieni samym sobie na polu bitwy potrafią sobie poradzić z mrowiem wrogów.

Słów kilka o udźwiękowieniu. Dźwięk to wizytówka jakości gier Star Wars i jest, jak zawsze, perfekcyjny. Strzały z broni, ryki i nawoływania wrogów, szczęk zbroi podczas marszu - wszystko to jest wręcz siódmym niebem dźwiękowca. Na uwagę zasługują zwłaszcza członkowie Oddziału Delta. Ich komentarzom, sporom, dowcipnym utarczkom słownym nie ma końca. Z tak rozgadanym oddziałem nie sposób się nudzić. No i należy tutaj wspomnieć, iż Bossowi użyczył głosu nikt inny, jak tylko sam Jango Fett - Temuera Morrison.
A najlepszą rzecz zostawiłem na koniec - muzyka. Poezja nad poezjami, specjalnie napisane do gry pieśni w starożytnym języku Mandalorian zagrzewają do boju, podczas gdy spokojne, nastrojowe kawałki towarzyszą nam podczas skradania się pogrążonymi w mroku korytarzami.

Na sam koniec przychodzi czas na grę wieloosobową w sieci lub internecie. Można o niej powiedzieć jedno - jest na przyzwoitym, standardowym poziomie. Niestety wywalono z niej wszystko, co było w singleplayer, czyli hełm, tryby wizji i inne graficzne wodotryski, pozostawiając surową, prostą rozgrywkę. Można powalczyć w teamach, pobiegać z flagami lub przypuścić szturm na bazę przeciwnika, a to wszystko na zestawie map, z których połowa znana jest już z gry. Reszta z nich zawiera bardzo miłe akcenty EU, jak na przykład dwie areny szkoleniowe Klonów na Kamino, czy też mała mapa z wrakiem kanonierki pośrodku. Mapy wypadają jednak dość wtórnie, ponieważ osiemdziesiąt procent z nich pojawia się już podczas gry dla jednego gracza.Niestety można opowiedzieć się tylko po stronie Klonów lub Trandoshan - brak tu robotów czy Wookiech do wyboru. Szkoda też, że wspomniane efekty graficzne z singla zostały pominięte - zawsze lepiej się gra, gdy gra się efektownie - w sieci brakuje mi HUDa, chlapiącego na wizjer i ścieranego antystatyczną wycieraczką oleju, samonaprawiających się przestrzelin i pęknięć, podrzucania do oka broni i innych tego typu smaczków z kampanii. Małym, lecz miłym dodatkiem jest możliwość stworzenia własnej postaci poprzez dodawanie jej elementów stroju. Ogólnie w sieci gra się miło, szybko i przyjemnie, jednak bez specjalnych rewelacji. Na pewno jednak Multi zapewni sporo dobrej zabawy po ukończeniu gry, jest jednak jak dla mnie trochę rozczarowujący - bronie chyba nie zostały zbyt dobrze wybalansowane, na przykład trandoshański Repeater wydaje się słabszy od republikańskiego DC-17m, a ciężki blaster maszynowy jest wprost absurdalnie celny na dalekie odległości.

Podsumowując: Star Wars Republic Commando jest grą na naprawdę bardzo dobrym poziomie, ze wspaniałą muzyką, trzymającą poziom grafiką i paroma naprawdę udanymi pomysłami oraz kilkoma interesującymi zwrotami scenariusza. Mogło być ich jednak znacznie więcej, można było upakować w niej o wiele, wiele więcej rozmaitych smaczków... Razi brak jakichkolwiek przerywników między misjami, a tym bardziej między kampaniami. Gra nie przechodzi płynnie od rozdziału do rozdziału, wszystko jest przerywane nagle suchym tekstem. Plus wspomniana już surowość rozgrywki sieciowej... i parę malutkich, maciupeńkich błędzików. Zapewniam Was jednak, że czas spędzony przy Republic Commando będzie intensywną dawką skoncentrowanych Gwiezdnych Wojen, bez chwili nudy i wytchnienia. A gdy przejdziecie część solową wciąż czeka Multiplayer, który mimo swej zgrzebności oferuje przyzwoitą rozgrywkę w paru trybach gry oraz kilka klimatycznych map. Na koniec czeka jeszcze parę bonusowych filmów w menu gry, dostępnych po zakończeniu wszystkich trzech kampanii. Z nich dowiemy się, jak powstawała sama gra.
A gra jest zdecydowanie warta zakupu.

MadMad_The_Jedi_Knight

Recenzja powstała na podstawie oryginału gry


OCENA PRODUKTU:
fabuła/pomysł : 6,0

Tym razem nie jesteśmy Jedi / Sith, nie powalamy setek wrogów mrugnięciem powieki; wcielamy się w zwykłego (no, może nie tak do końca) klona i ruszamy do bitwy, przy okazji odkrywając paskudne plany Separatystów.

muzyka : 6,0

Jesse Harlin zmierzył się ze świętą muzyką i stanął na wysokości zadania. Mandaloriańskie pieśni bojowe grzeją krew w ogniu walki, a tajemnicze, etniczne melodie budują wspaniały nastrój.

dźwięk : 5,0 -

Bardzo porządny kawałek roboty, wszystko brzmi, jak trzeba. Dowcipy podkomendnych zwalają z nóg lepiej od bolta z Bowcastera Wookiech. Plus Temuera Morrison!

grafika : 5,0 -

Podrasowany silnik U2 dźwiga na swych barkach świat Star Wars - klimatyczne projekty poziomów, efekty na poziomie, bardzo szybki na średnich komputerach. Jednak trudno się nie oprzeć wrażeniu, że mogło być jeszcze o wiele, wiele lepiej.

wykonanie : 5,0 -

KARMA odpowiadająca za fruwanie ciał po wybuchach i inne efekty fizyczne sprawuje się bardzo dobrze. Gra jest płynna i szybka, jednak można napotkać parę bugów.

innowacje : 6,0 -

Sterowanie oddziałem klonów!!! Intuicyjne, bezproblemowe i praktyczne. W każdej chwili wiadomo, co kto robi, gdzie jest i w jakiej jest kondycji. No i pomysł z uzdrawianiem.

to coś : -

To druga gra FPP po Battlefront, w której można sterować klonami. I to w jakim stylu, w jakiej oprawie i w jakim klimacie!

uwagi : -

Gra solo kończy się zbyt szybko, pozostawiając niedosyt. Tryb multiplayer okrojony ze wszystkich smaczków singleplayera, zapewniający podstawową wyżywkę, na tym jednak kończąc...

Ocena końcowa : 5,0 +



[Powrót na poprzedni± stronê]  [Powrót na górê strony]


 
[poprzedni screen][nastêpny screen]




Copyright © 2001-2024 MARSite on-line | Cookie i Zasady ochrony prywatności.
Layout made by Kirtan Loor