MARSite on-line | Gwiezdne Wojny Część III: Zemsta Sithów
  -[ MARSite on-line ]-  

[Oficjalna strona filmu Gwiezdne Wojny Część III: Zemsta Sithów]


 
  Recenzja Zemsty Sithów - upadek dzieła wszechczasów
 
 
Długo nie mogłem zebrać się do napisania recenzji filmu "Zemsta Sithów". Powodem było rozczarowanie. Po przyzwyczajeniu się do "Mrocznego Widma" i "Ataku Klonów", po tych wszystkich spoilerach, myślałem, że z "Zemstą Sithów" będzie inaczej. Niestety świetnie zapowiadająca się fabuła została pokazana w bardzo słaby sposób. Efekty totalnie zdominowały film. Wydawało mi się że widziałem jakiś wideoklip. Dzieje się wiele, ale nic z tego nie ma. Po prostu nie dało się delektować pracą specjalistów od efektów. Wszystkiego było za dużo, albo po prostu film jest stanowczo za krótki. Tyle pracy ILMu, ale tak naprawdę wyszedłem z kina pusty (nie potrafiłem ocenić tego co zobaczyłem – usiłuję bezskutecznie znaleźć plusy, które by go jakoś wybroniły).

Tyle wrażeń na wstępie, teraz kilka słów na temat fabuły. W spoilerach zapowiadała się ciekawie. Na ich podstawie można by było sądzić, że wreszcie poznamy dokładnie wersję wydarzeń na temat powstania Galaktycznego Imperium, o której tyle się mówiło przez lata. Prawda jest taka, że ciekawiej to wypadło w spekulacja snutych przez lata niż w filmie. George Lucas zamiast porządnie przedstawić ten wątek, dorzucał do około dwu godzinnego filmu co mu wpadło do głowy. Skoro się sprawdził serial "Clone Wars", to czemu części tych wątków nie pokazał w tej wersji. A tak to mamy rajd przez lokacje, miejsca i planety i między czasie jakieś tam dialogi. Dialogi bardzo nie równe – jakby część z nich została pocięta. Przez co trudno wypowiedzieć się o grze aktorskiej, chyba że powiemy wprost - nie poradzili sobie. Jednak sądzę, że to niekoniecznie ich wina.
Film zaczyna się od ataku na Coruscant i próbie odbicia pojmanego Kanclerza przez armię robotów dowodzoną przez Generała Grievousa (Pytanie: Po co on go wziął z kreskówki? Odpowiedź: Bo efektownie się prezentował.). Gdyby nie te pseudo "komiczne" (zbędne moim zdaniem) ujęcia z robotami pająkami i sposobu pozbycia się ich przez Anakina, scena byłaby w miarę dobra – ale nie lepsza od choćby tej z Powrotu Jedi. O tym jednak później.
Główny wątek to oczywiście upadek głównego bohatera – Anakina Skywalkera. Mówiąc wprost, pokazany banalnie. Wpierw co prawda jest wstęp w którym to widzimy jak Palpatine usiłuje go pozyskać, ale może on przekonać tylko tych, co przez lata czytali informacje na ten temat. Mogą oni sobie dopowiedzieć resztę. Do momentu przejścia Anakina na Ciemną Stronę Mocy, często słyszymy z ust Kanclerza, Obi-Wana, czy nawet Mace’a Windu jaki to on jest mądry i jakie poczynił postępy. Ale ci ostatni i tak mu nie ufają i nie pozwalają mu zasiąść w Radzie Jedi jako Mistrzowi, tylko jako Rycerzowi Jedi. Dalej ten sam mądry i zasłużony Jedi, nowy bohater galaktyki wyrusza na rzeź i wycina wszystkich napotkanych wrogów, wskazywanych przez Kanclerza, który ogłosił się Imperatorem. Owszem, tak może postąpić osoba po tragicznych przeżyciach, w wyniku których straciła przez nie możliwość racjonalnego myślenia i postępowania. Ale mówimy tu o wielkim, mądrym Jedi, którego przyjacielem-ojcem-bratem jest też wielki Obi-Wan. Czy nikt nie widział jego wewnętrznych rozterek? Odpowiedź jest prosta. Bo takie było jego przeznaczenie, które znaliśmy z oryginalnej trylogii.
Będąc przy rzezi, trudno nie wspomnieć o motywie tyczącym się Jedi – będących od czasu powstania Galaktycznego Imperium jego wrogami. Otóż zamiast odnajdywania ich i niszczenia przez okrutnego Darta Vadera (tak to przedstawiono w starej trylogii), giną z rąk szturmowców. Owszem, Anakin/Vader dokonuje rzezi w Świątyni Jedi na młodych padawanach – może to był szczyt jego możliwości i dlatego to szturmowcy musieli zająć się Mistrzami Jedi.... Trudno też uwierzyć, że bez wielkich problemów oni obracają się przeciwko Jedi, którzy przez całą wojnę klonów stali na ich czele. Cóż, tutaj zadziałała wszczepiona im lojalność do Republiki (tylko że to nowopowstałe Imperium kazało im ich zgładzić). W sumie armia powstała, Jak to się dowiedzieliśmy w Ataku Klonów, na zlecenie Jedi, który wystąpił rzekomo w imieniu republiki.
Jedynie Yoda na Kashyyyk i Obi-Wan na Utapu uciekają cali spod luf szturmowców. Gdyby nie to, że są w starej trylogii, też za pewne by zginęli w taki sposób.
Jedynym Mistrzem Jedi, który miał w miarę godną śmierć był Mace Windu. Co prawda nie dał mu rady Imperator, ale Anakin/Vader.
Kontynuując, Darth Vader wyrusza w podróż, gdzie eliminuje dowództwo separatystów i unieruchamia armię robotów. Na Mustafar ma miejsce znany już z mitów pojedynek pomiędzy Obi-Wanem a Darthem Vaderem. Pojedynek, który raczej do gustu może przypaść młodym widzom. Po tych wszystkich fajerwerkach, które do tej pory zobaczyłem w tym filmie, nie zrobił na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Ostateczny upadek naszego bohatera i jego okaleczenie, przynajmniej w moim przypadku nie wywołało ani jednej łzy. Trudno po takim rajdzie obrazów nagle przystanąć i przeżyć jego upadek. Raczej był on bardziej widowiskowy niż tragiczny.
Lucas starał się co chwilę zmienić miejsca, w których toczył się pojedynek, jakby one właśnie były najważniejsze. Nie zapomnijmy o widocznych niedociągnięciach pomiędzy poszczególnymi ujęciami. Padło "akcja" i aktorzy z bezruchu ruszyli i wykonali wyćwiczoną choreografię. Kilka razy było to widać.

Powyżej opisałem w skrócie główny wątek filmu. Teraz chce napisać o wykonaniu tego wszystkiego oraz pozostałych wątkach. Cały obraz z fabuła przedstawia się bardzo naiwnie i błaho. Oprócz wspomnianych już pochwał inteligencji i wielkości Anakina Skywalkera, naiwne jest to, że Mistrzowie Jedi nie wiedzieli o jego związku z Amidalą, że o ciąży też nie wspomnę. Skoro nie wiedzieli, gdzie ich wielki Jedi sypia (w pewnym sensie Jedi i padawani żyli w "zakonie" i powinni gdzieś razem mieszkać), to i trudno się nie dziwić, że tak łatwo wyginęli. Przez to trudno uwierzyć w ich sukcesy z okresu Wojen Klonów. Aby nie tylko Mistrzów Jedi pogrążyć, należy też wspomnieć parodię śmierci Hrabiego Dooku, którego akurat polubiłem. Ale cóż, takie było jego przeznaczenie i się wypełniło. Niezłą parodią jest też śmierć Generała Grievousa. Nie dali mu rady Obi z Anakinem na początku, pokonał go później sam Obi-Wan. Kolejny banał w tym filmie. Nie był już potrzebny więc zginął. Ale jak wspomniałem, trafił tu z kreskówki, bo na ekranie jako efekt na pewno się sprawdzi. Lepiej by było, jakby sam wicekról Federacji Handlowej stał na mostku i dowodził atakiem na Coruscant. Oczywiście to nie jedyny przerost formy nad treścią. Fajnie zapowiadający się wątek na Kashyyyk tak naprawdę po obejrzeniu filmu okazał się zbędny. Ale cóż, Yody nie mogło być w Świątyni Jedi podczas tamtejszej rzezi jakiej dokonał Darth Vader. Chyba, że miałby się zbłaźnić tak, jak pozostali Mistrzowie. I tak okazał się słaby w walce z Imperatorem. Jednak lepiej, że się z nim zmierzył, a nie od razu stchórzył. Jak dla mnie zbyt szybko się poddał i przyznał zwycięstwo Imperatorowi.

Trudno mi znaleźć w tym filmie sceną, do której chciałbym często wracać. Jak dla mnie Lucas się uwstecznił i zniszczył swoje największe dzieło. Kiedyś Gwiezdne Wojny były moim życiem. Dziś ten kicz filmowy, zabawkowy itd. otworzył mi oczy i zachęcił do weryfikacji zainteresowań. Stara trylogia zawsze będzie w moim życiu. I cieszę się, że w 1997 roku spełniło się moje marzenie zobaczenia tamtych filmów na dużym ekranie.

Zemsta Sitów to moim zdaniem także upadek George Lucasa. W dzisiejszych czasach, skoro można pokazać już prawie wszystko, gdyż technologia nie jest już ograniczeniem (jedynie pieniądze i czas), wielu twórców chętnie powraca do swoich wizji i stara się je jak najlepiej przedstawić. Ważne jest to, że nie ograniczają się jedynie do własnego zdania, ale pozwalają też innym się wypowiadać i biorą sobie to do serca albo i nie. Przykładem mogą być "Praci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły". Epoka filmów o piratach już dawno minęła, ale film odniósł sukces. Dlaczego? Bo oprócz możliwości współczesnej technologii filmowej, przy filmie pracowało kilkunastu scenarzystów (pracowali nawet podczas samej realizacji filmu). Dodatkowo wybrani aktorzy wczuwali się w swoje role i mogli sami coś w nie wnieść. Tego właśnie brakuje nowym Gwiezdnym Wojnom. Co gorsza, Lucas dobrze wiedział, że praca innych ludzi nad filmami może pomóc. Dowodem jest Imperium Kontratakuje. Lucasowi się ten film nie spodobał, bo jego reżyser miał odwagę wnieść do niego swoją wizję. Dlatego, pomimo przeciwnego stanowiska Lucasa, to tamten film jest dla mnie najlepszy jeśli chodzi o oryginalną trylogię, a nowej trylogii do niego daleko.

Podsumowując nową trylogię, najbardziej brak mi w niej prawdziwych aktorów z charakterem. Takim przykładem może być Harrison Ford. Lucas jednak dobrze wiedział, że takich aktorów nie może mieć na planie. Dlatego też nie powstaną epizody VII-IX, bo starzy aktorzy, którzy wykreowali nasze ulubione postacie, jak na razie nie chcą się zgodzić na granie dla bezwzględnego Imperatora-Lucasa.

Wnosząc trochę optymizmu w tą recenzję, wspomnę o kilku rzeczach które mi się spodobały. Na pierwszy plan idzie muzyka Johna Williamsa. Przyznam się szczerze, że słuchając jej wcześniej zarzuciłem jej wtórność, co dalej podtrzymuję – powtórki z oryginalnej trylogii, wtórność tematów znanych choćby z Parku Jurajskiego, Indiany Jonesa, Harrego Pottera. Tutaj to jednak nie przeszkadzało i okazała się jednym z najmilszych elementów wpływającym na całkowity odbiór filmu.
Nie należy też zapomnieć o lokacjach. Mimo, że sama walka w kosmosie do najlepszych z trylogii nie należy, planety ze swoimi lokacjami w większości prezentują się znakomicie. Dopracowane. Co prawda jak zwykle za dużo tego, ale w odróżnieniu od Lucasa, ILM wywiązał się ze swojej pracy znakomicie.

Mimo kilku miesięcy jakie minęły od premiery filmu, dalej nie mogę pogodzić się z tym co zobaczyłem. Film mnie zawiódł i to bardzo. Nie mogę uznać go za dobry tylko dla tego, że to Gwiezdne Wojny. W mojej opinii Lucas zapomniał o ludziach którzy dorastali z Gwiezdnymi Wojnami. Owszem, nakręcenie każdego kolejnego odcinka godnego poprzedników jest bardzo trudne, ale wykonalne. Mogę zrozumieć chęć bycia niezależnym w tworzeniu swoich dzieł. Ale nie rozumiem tworzenia dzieł tylko dla zysku. Jak się zaczęła komercyjna kampania reklamowa, coś mnie już zaczęło odrzucać od tego filmu.

Jako osoba wychowana na oryginalnej trylogii, czuję się urażony postawą George’a Lucasa. Nastawił się na zyski, wiedząc, że na pewno dostarczy mu jej pokolenie dające się karmić komercją, gadżetami i nie wymagające nieco ambitniejszego przedstawienia treści. Po prostu był pewien, że wychowankowie starej trylogii i tak przyjdą, ale żeby mieć pieniądze musi zadowolić tych, co są gotowi ją wydać nie tylko na bilety, ale i na pozostałe produkty towarzyszące filmowi, których nie brakowało od początku kampanii reklamowej. Lucas-Imperator sam zajął się scenariuszem, dialogami i tym jak ma wyglądać każda klatka filmu, robiąc to tak, aby wszystko dało się potem sprzedać.

Niestety muszę przyznać rację jednemu z autorów recenzji Zemsty Sihów, którą wyraził w samym jej tytule. Lucas zniszczył swoje dzieło życia. I dobrze, że nie będzie kolejnych odcinków w jego wykonaniu. Tym bardziej, że jego imperium opuszczają najlepsi ludzie, którzy stworzyli te i inne filmy. Teraz tylko mam pytanie, co on zrobi z nową przygodą Indiany Jonesa? Co prawda, tam nie będzie scenarzystą. Liczę też na obecność Spielberga i Forda w tej produkcji. Szczególnie ten drugi potrafił stworzyć Indi’ego i mam nadzieję, że nie zapomniał jak to jest nim być.


Zapraszam do dyskusji na temat Zemsty Sithów w tym wątku.






[Powrót na poprzedni± stronê]  [Powrót na górê strony]


 
[poprzedni screen][nastêpny screen]

  

Copyright © 2001-2005 MARSite on-line | Cookie i Zasady ochrony prywatno¶ci.
Layout made by Kirtan Loor